kilka kart z historii...
Rok 2020 to szczególny czas w naszej historii – w listopadzie Pomoc Drogowa Szeredi kończy 40 lat!
Chociaż rok 1980 dla wielu z nas nie wydaje się tak odległy, warto wspomnieć o kilku ciekawostkach tych czasów. Pomoc Drogowa prowadzona była wówczas głównie przez oddziały Polmozbytu i działała od 7:00 do 15:00, a żeby zamówić usługę, trzeba było otworzyć pisemne zlecenie.
Ktoś, kto oferował wyjazd 24 h na dobę i to na telefon, był – jak każdy prywaciarz – wrogiem ustroju, któremu założenia firmy Państwo bynajmniej nie ułatwiało. Kiedy wreszcie udało się załatwić linię telefoniczną (luksus, który przypadał jednej na kilkadziesiąt rodzin), zakupić i przystosować do przewozu samochodów sprzęt, pozostało czekać na pierwszy telefon.
Mój tata, Aleksander Szeredi, nie bojący się wyzwań samochodziarz z wykształcenia i zamiłowania, zdobył się na pionierski krok i zakupił wówczas z amerykańskiej ambasady samochód Dodge W-200. Nie dziwi więc, że w czasach Żuków i Ułazów królujących na polskich drogach, ten cichy 8-cylindrowy benzyniak przyspieszający szybciej niż większość osobówek, rozkochał w sobie właściciela i był niebanalną ciekawostką dla jego klientów.
Wkrótce pojawił się kontrakt z TUiR Warta i międzynarodowe bezgotówkowe holowania, oczywiście w granicach krajów bloku wschodniego. Trudno dziś uwierzyć, że Ubezpieczycielowi opłacało się wówczas ściągać polskie, doszczętnie zniszczone w wypadkach auta, z Rumunii czy Bułgarii.
Dodge znosił z pokorą niedogodności kryzysowych czasów i nie gardząc żadnym rodzajem olejów i paliw przejechał 600 tys. km. Maksymalna wartość przebiegu samochodów do remontu kapitalnego w tym czasie wahała się w granicach 100 tys. km
Potem nastała era lat 90-tych. W Polsce jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się firmy oferujące usługi assistance i kolejne kontrakty na bezgotówkową pomoc. Dodge’a zastąpił kolejny pojazd zza oceanu, potem dwa, tym razem grupa GM: Chevrolet i GMC
Ciekawych wrażeń w tym okresie dostarczyło kilka transportów ekskluzywnych, opancerzonych samochodów z polskich salonów do Doniecka, na Ukrainę. Zlecający zapewniał na czas przejazdu dodatkowy samochód i uzbrojonych ochroniarzy, nota bene ludzi Spec-naz’u. Niemałym zaskoczeniem był poziom inflacji w tym rejonie: torba wypełniona banknotami wystarczała na jedno tankowanie do pełna.
Lata 90-te to także era „składaków”. Dla tych, którzy nie pamiętają: dla ominięcia wysokich opłat celnych za sprowadzone z Zachodu auta, Polacy rozbierali je na miejscu i przewozili osobno – karoserię, a osobno – silnik i podzespoły, płacąc kilkakrotnie mniej, „za części”. W kraju wiele warsztatów żyło wówczas głównie ze składania ich na nowo, stąd nazwa. Ciekawostką może być fakt, że nazwa SKŁADAK widniała później oficjalnie w dowodzie rejestracyjnym.
Okres 1999/2000 wraz z otwarciem granic przyniósł koniec ery składaków, kilkudniowych (!) kolejek na terminalach przed granicą i niepewności interpretacji przepisów przez poszczególnych celników. Wyjazdy zagraniczne to odtąd głównie pomoc w transporcie do domu ludzi i ich aut, po awarii bądź kolizji.
W tym czasie do grona holowników dołączyło coś ekonomiczniejszego – Mercedes Sprinter 412, podobnie jak dotychczasowe, kupiony z „Zachodu” i zabudowany we własnym zakresie. Była to dla nas i chyba dla większości firm w kraju, jedyna droga do zdobycia dobrego sprzętu, stosunkowo niewielkim kosztem.
W 2007. rozpoczęliśmy przygodę z ciężarówkami. Pierwszy nasz duży holownik powstał na bazie Kraza . Powstawał przez lata w naszym warsztacie, a stylizowany na amerykańską ciężarówkę nie odbiegał od „gotowców”.
Wkrótce zastąpił go Freightliner – duży holownik sprowadzony z USA, wraz z mniejszym 8-tonowym Fordem F-550, a potem – wszędołaz MAN KAT 8×8.
Dzisiaj w dobie leasingów i zalewu firm oferujących różnego typu zabudowy, nowy sprzęt to w zasadzie głównie kwestia decyzji. W niektórych przypadkach dalej jednak przydaje się spory wkład własnej pracy i doświadczenie warsztatowe.
Auta zza oceanu, które także dziś wyróżnia moc i trwałość, to dla nas coś więcej niż narzędzie pracy. Chociaż ciągle są jeszcze sporym wyzwaniem wobec kulejącego u nas zaplecza serwisowego, nie wyobrażam sobie naszej floty bez ich udziału. No i trochę przypadkowo historia zatoczyła koło: dwa z naszych aktualnych holowników noszą na maskach muflony Dodge 😊
Wszystkim, którzy przez lata włożyli jakikolwiek wkład w rozwój naszej firmy, składam serdeczne podziękowania. Po latach udało się stworzyć zwarty team fachowców, współdziałający w dobrej atmosferze, dzięki któremu wielu z naszych Klientów wraca do nas w trudnych chwilach na drodze.
Karol Szeredi